Do niedawna w wielkanocne niedziele – obok kościołów, gdzie odprawiano rezurekcję – słuchać było wystrzały i widać dym. Ta tradycja jednak powoli zanika.
– Ten zwyczaj upamiętniał łoskot głazów, walących się w momencie, kiedy Chrystus zmartwychwstał z grobu – wyjaśnia ksiądz Marek Skowroński.
W regionie radomskim obyczaj skrzętnie pielęgnują jednostki Ochotniczych Straży Pożarnych. Strażacy dbają, aby kanonada był bezpieczna. Jako to wygląda w praktyce?
– Nabożeństwo rezurekcyjne zaczyna się o godzinie 6. Inauguruje je uroczysta procesja – prowadzona zwykle wokół świątyni – w asyście umundurowanych na galowo strażaków. Nierzadko z udziałem ich orkiestr dętych akompaniujących chórom parafialnym. Przemarszom towarzyszą wybuchy – kontynuuje ksiądz Skowroński.
W ostatnich latach źródłem huku rezurekcyjnego są zazwyczaj petardy, powszechnie obecne o ofercie handlowej. Natomiast wcześniej powodowały go moździerze. Przeważnie wyrabiane przez miejscowych kowali.
– Moździerza wykonywano ze stali. Były w kształcie walca. Liczyły około dziesięciu centymetrów długości i pięciu szerokości. Miały mały otwór. Wsypywano tam kilka gramów kalichlorku, po czym dziurkę się zatykało. Walec był przyspawany do około półtorametrowego draga, zwykle żeliwnego. Dzierżąc do w dłoniach uderzało się moździerzem o bruk albo mur. Wywoływało to eksplozję – opowiada etnograf, dr Weronika Sierotwińska.
Sporadycznie zdarzały się wypadki. Wybuchy powodowały oparzenia, pożary, wypalały dziury w ubraniach, a niekiedy siła huku tłukła szyby w oknach pobliskich zabudowań. W dobie fachowego używania petard takie incydenty już nie mają miejsca.
(TO-RT)