Zapisał się krwawo w dziejach regionu. Niemcy w swej terminologii wojskowej używają nawet nazwy bitwa o Radom.
– Operacja niemiecka miała na celu odciąć wycofujących się Polaków od Wisły, zamknąć ich w kotle i zniszczyć. W znacznym stopniu się, niestety, powiodła, z uwagi na mobilność nieprzyjaciela, w szczególności szybkość jego zagonów pancernych – wyjaśnia historyk dr, Maciej Bogdanowicz-Poremba.
Ku Wiśle
1 września o 4.45 wojska niemieckie przekroczyły granice Polski. Po przełamaniu przez jednostki Grupy Armii „Süd” polskiej linii obronnej pod Piotrkowem Trybunalskim oraz Tomaszowem Mazowieckim oddziały zgrupowania północnego odwodowej armii „Prusy” (13, 19, 29 Dywizja Piechoty, Wileńska Brygada Kawalerii, batalion czołgów) pod dowództwem generała dywizji Stefana Dąb-Biernackiego rozpoczęły odwrót na wschód, w kierunku Dęblina.
Okrążone na północ od Radomia, po walkach pod Odrzywołem, Jedlnią i Maciejowicami zostały rozbite przez 13 Dywizję Zmotoryzowaną oraz 1 Dywizję Lekką ze składu 10 Armii niemieckiej (dowódca – generał Walter von Reichenau).
Naczelny dowódca Grupy Armii „Süd”, gen. Gerd von Rundstedt wydał rozkaz, by dowodzona przed niego jednostka kierowała się prawym skrzydłem na Radom, lewym zaś na w kierunku na Warszawę. Będąca w fazie organizacji Armia „Prusy” nie wytrzymała natarcia niemieckiego. 5 września padły Kielce, 7 września Opoczno, a 8 września Radom. Swe pozycje utrzymywało jeszcze wschodnie zgrupowanie Armii „Prusy” dowodzone przez gen. bryg. Stanisława Skwarczyńskiego. Zaniepokojony szybkimi postępami Niemców, wydał on rozkaz wycofania się na linię Wisły. Zaplanowano odwrót w trzech marszach nocnych przez Iłżę, Zwoleń do przeprawy pod Solcem. Taka sama decyzja zapadła w sztabie gen. Dęba-Biernackiego, który pojawił się w Zwoleniu 7 września, a następnie udał się do Puław.
– Grupa operacyjna gen. Skwarczyńskiego, odcięta od przepraw na Wiśle, zwarła się z wrogiem 9 września pod Iłżą. Następnego dnia przed świtem zdziesiątkowane siły polskie podzieliły się usiłując przebrnąć Wisłę w kilkunastoosobowych grupach, co udało się jedynie nielicznym. Wileńska Brygady Kawalerii miały obsadzić kierunek z Radomia na Kozienice i w Puszczy Kozienickiej bronić dostępu do przeprawy pod Świerżami na Wiśle, aby umożliwić wszystkim polskim niedobitkom przedostanie się na prawy brzeg rzeki. Po zniszczeniu mostu w wyniku bombardowania jednostka wykonała umknęła brodem na Lubelszczyznę – dodaje dr Bogdanowicz-Poremba
W tym czasie doszło do kilkukrotnego bombardowania Zwolenia. Pierwsze miało miejsce 6 września. Podczas nalotu użyto bomb odłamkowych i zapalających, Nad miastem pojawił się polski samolot myśliwski P-11, który po stoczeniu kilkuminutowej walki z nieprzyjacielem spadł w pobliżu Zwolenia w lesie koło Jedlanki. Rannego pilota zabrano do szpitala. Następne zmasowane bombardowanie miało miejsce 8 września, poprzedził je ostrzał artyleryjski. Zwoleń został zniszczony w 85%.
„Rycerski Wehrmacht”
We Wrześniu ‘39 w Radomskiem doszło do złamania postanowień Konwencji Genewskiej z 1929 roku, dotyczącej jeńców wojennych.
29 DZmot. blokująca grupę operacyjną gen. Skwarczyńskiego wysłała w rejon Zwolenia III batalion 15 Pułku Piechoty (PP.), którego zadaniem było przecięcie szosy Radom – Puławy. Jego przeciwnikiem był na tym odcinku I batalion 74 Pułku Piechoty z Lublińca wchodzący w skład 7 Dywizji Piechoty rozbitej pod Złotym Potokiem22. Dowódca polskiego oddziału, mjr Józef Pelc, rozkazał zorganizować zasadzkę w lasach Anusin – Drezno na północ od Ciepielowa. Kiedy Niemcy podjechali pod las, doszło do wymiany ognia. W wyniku starcia zginęło 14 żołnierzy niemieckich, w tym dowódca kompanii, kapitan von Lewinsky. Po wyczerpaniu amunicji Polacy zaprzestali oporu. Niemcy wzięli do niewoli 450 jeńców.
Dowódca batalionu, ppłk Wessel, kazał zabrać polskim jeńcom dokumenty, zdjąć im kurtki mundurowe i znaczki rozpoznawcze, a następnie odciąć szelki i wyjąć paski ze spodni, aby nie mogli uciekać. Następnie wydał rozkaz rozstrzelania. 250 zabito na miejscu z pistoletów maszynowych, pozostałych Niemcy pognali szosą i puścili za nimi samochód pancerny, z którego strzelano do jenieckiej kolumny. Łącznie zginęło około 300 jeńców.
– Mniej znanej są koleje losu 72 Pułku Piechoty, stacjonującego w 1939 roku w Radomiu. 31 sierpnia skierowano go pod Wieluń, gdzie kilkanaście godzin później spadły pierwsze w II wojnie światowej bomby. 1 września o brzasku oddział, w którym służyli głównie radomscy poborowi, dzielnie odpierał natarcie znacznie mocniejszego, i liczebnie i sprzętowo, nieprzyjaciela. Potem wycofywał się w stronę Łodzi, lecz został rozbity nieopodal Pabianic. Tam też znalazło miejsce spoczynku wielu jego żołnierzy.. Inni trafili do niewoli.- dodaje dr Bogdanowicz-Poremba.
Z cywilnej perspektywy
A tak zapamiętała ów tragiczny dla Polski czas Maria Sylwia Walewska (1895-1980) ziemianka, działaczka organizacji kobiecych w powiecie radomskim. Od 1920 roku wraz z mężem, gospodarowała w majątku Kowala Stępocina. Poniżej prezentujemy fragmenty jej diariusza
2 września
Ranek pochmurny, mglisty. Około dziewiątej idę do jadalni, aby posłuchać radia. Mieliśmy mały aparat „kryształek”, na słuchawki. Słyszę jakieś dziwne ogłoszenia: – Uwaga! Uwaga! lub Ra-Ka-Wa-nadchodzi-przeszedł! I znowu za chwilę podobne wezwania. Nic nie rozumiem. Na tak małym aparacie nic poza Warszawą nie można było usłyszeć. Jesteśmy zaniepokojeni. Ubieram się szybko. I mąż, i dzieci co pewien czas kładą na uszy słuchawki, ale słychać tylko te dziwne wezwania: – Uwaga, Uwaga – nadchodzi! […]
Gdy wyszłyśmy z kościoła, dobiegła nas wieść, że wojna już rozpoczęta. Parę kobiet płakało. Idziemy więc sporą gromadką do gminy, aby sprawdzić tę wiadomość. Przed budynkiem urzędu gminnego spotykamy nauczyciela – Jana Tarnasiewicza. Wita się. Potwierdza wiadomość o wojnie. Urzęduje w gminie jako zastępca sekretarza Wieloszewskiego, który został wezwany na zastępstwo do gminy Wieniawa, skąd wszystkich pracowników powołano do wojska. Nasi pomocnicy gminni też powołani – wyjechali. Pan Tarnasiewicz przyjmuje telefony z powiatu, uspokaja, radzi sołtysom, aby poszli na zebranie do domu parafialnego. Muszę więc i ja tam iść. Duża sala zapełnia się. Mówią o wojnie, o przygotowaniach, zabezpieczeniach (naturalnie myślało się wtedy o gazach). Ludzie są poważni, słuchają, często pytają. […] Telefonował starosta, że były już naloty na Kraków, Katowice, Poznań. W każdej chwili spodziewany jest nalot na Sadków (radomskie lotnisko). Uprzedzić ludność. Uspokoić. […] tymczasem nadszedł proboszcz Koziński. Rzucił projekt nałożenia punktu żywnościowego na stacji w Rożkach, gdzie już obecnie stoi kilka pociągów z wojskiem. Zgłaszam na początek nasze dwa duże samowary. Druhny ze stowarzyszenia dziewcząt mają pójść jutro na stację, aby zorientować się w możliwościach realizacji tego projektu. […] Wszyscy są chętni do pracy i pomocy. […] Radio nadaje ciągle te dziwne komunikaty o nalotach i co pewien czas powtarza odezwę prezydenta Mościckiego.
3 września
Koło dziesiątej znowu usłyszeliśmy warkot samolotów, ale szlak ich drogi jakoś ominął Kowale. Mimo to, wszyscy, po powrocie z kościoła rozebrali między siebie gazowe maseczki, zwiedzili schron w piwnicy pod altanką i nie oddalali się zbytnio od domu. […] W czasie obiadu, jak i przez całe popołudnie, trwała ciągła dyskusja polityczna, a właściwie napastliwa krytyka wojny, stanowiska rządu polskiego i w ogóle wszystkiego, co polskie. Rozgoryczeni i wykolejeni wybuchem wojny ludzie dawali upust swemu zdenerwowaniu.[…] Wieczorem euforia powszechna! Radio podało, iż Francuzi i Brytyjczycy wypowiedzieli wojnę Niemcom. A wielu już się zdawało, że nasi sojusznicy zawiedli. Nastały godziny ogólnego optymizmu. Najdalej do Bożego Narodzenia wygramy tę wojnę!
5 września
Rano dobiegła nas wiadomość, że drogą koło kościoła przechodzi polskie wojsko. Szli szlakiem „krakowskiego gościńca” prawdopodobnie licząc na to, że nie wytropią ich tak łatwo niemieckie myśliwce, często patrolujące nad kielecką szosą. Dzień był słoneczny, upalny. Nasi szli w pełnym uzbrojeniu i dźwigali na plecach pełny ekwipunek. Byli zmęczeni, bardzo spoceni. Kto mógł, kupował papierosy, piwo, lemoniadę i dawał przechodzącym żołnierzom. Sadownik wyniósł na drogę koszyk z jabłkami. Nasze dziewczynki wpadły biegiem na werandę, chwyciły opałki pomidorów i wróciły, by rozdać żołnierzom. […] Żołnierze nie byli w złej formie, żartowali nawet wesoło, obiecywali zwyciężyć Niemców, ale sam ich widok, takich zmęczonych, idących w pyle piaszczystej drogi na spotkanie z groźnym nieprzyjacielem, rzucającym bomby z samolotów, był już dostatecznie przygnębiający, nie budził nadziei.
6 września
Samoloty nieprzyjacielskie ciągle przelatywały nad nami, to bliżej to dalej słychać było wybuchy bombowe, a dalej huk armat już i w dzień dał się zauważyć. W radiu podobno nawoływano by wszyscy mężczyźni wyjechali z Warszawy. […]
Pod wieczór znowu wyszliśmy za park. Łuna dalekich pożarów rozlewała się po niebie, coraz szersza i czerwieńsza. Huk armat potęgował się z każdą chwilą. Robiło to tym większe wrażenie, że wokoło panowała wielka cisza. Nie latały już samoloty, nie skrzypiały koła wozów na pobliskiej drodze. Nie szczekały nawet wiejskie psy. W tę wielką ciszę tym silniej wdzierał się straszny pomruk co dzień bliższej wojny. Trudno było mieć nadzieję i łudzić się, że ta wielka fala pożarów i śmierci ominie Kowale. Nie było nawet o czym dyskutować. W milczeniu wróciliśmy do domu. […] Rozłożyliśmy jednak na stole mapę Polski, […] mówiła nam wyraźnie, że szukanie dróg ucieczki przed wojną nie ma już realnych podstaw. […]Myśl o zakończeniu wojny już wtedy stawała się naszą obsesją, istną gwiazdą przewodnią, bez której trudno by było przeżyć lata okupacji.
7 września
Koło południa zauważyliśmy, że detonacje bombardowania słychać wyraźnie na wschodzie. Okazało się później, że lotnictwo niemieckie wyśledziło „ciąg za Wisłę” i bombardowało nieszczęsnych cywilnych uciekinierów. Małe miasteczko Skaryszew zostało wtedy prawie całkowicie zbombardowane i spalone. Byli zabici i ranni. […] Panowie zaczęli obserwować przez lornetki, dobrze widoczną z naszego wzgórza, szosę kielecką, do której w prostej linii odległość nie wynosiła dwóch kilometrów. Zauważyli wyraźną zmianę kierunku ruchu. Coraz rzadziej samoloty zdążały na południe, ku Kielcom, a za to wzmógł się ruch w kierunku północnym, na Radom. Wyraźny odwrót – powiedział mój mąż. […]
Dwaj zmobilizowani robotnicy z Dąbrowy Górniczej żegnali nas grzecznie i zapewniali, że będą dotąd szli, aż karabiny do rąk dostaną i przeciwko Niemcom je skierują. To przypadkowe spotkanie potwierdziło moje głębokie przekonanie, że solidarność narodowa jest silniejsza od różnicy poglądów i interesów poszczególnych ludzi i grup społecznych. Przytłumiona przez te różnorodne, często egoistyczne interesy, dochodzi do głosu właśnie w momentach zagrożenia narodowego. W okresie wojny i okupacji niemieckiej niejednokrotnie i niespodziewanie spotkałam się z objawami tej solidarności, występującej nawet u ludzi, u których była dotąd raczej podświadomym instynktem.
8 września
Panowie stale obserwujący szosę kielecką (z posterunku za altanką) stwierdzili zgodnie, że ustał zupełnie ruch w kierunku południowym, na Kielce, a za to w kierunku Radomia jadą nieprzerwanym szeregiem różne wozy i wózki, najwyraźniej tabory wojskowe w odwrocie. W pewnej chwili mąż mój zaklął nawet szpetnie (co mu się niesłychanie rzadko przytrafiało), gdyż dojrzał jadących na czele taboru kilkunastu ułanów z lancami i chorągiewkami. Jasne było, że gdy lotnicy niemieccy dojrzą tę wojskową eskortę, nie będą już mieli żadnych wątpliwości, jakie to wozy zapychają szosę. Rzeczywiście, koło południa, nadleciały niemieckie samoloty. Jedne jak jastrzębie wisiały długo nad szosą, inne szerokim kołem penetrowały całą okolicę, dość długo krążąc nad naszym parkiem. Panie chciały już uciekać do piwnicy, lecz młodzież wyszkolona przez ten pierwszy tydzień wojny zapewniała, że to tylko myśliwce szukające oddziałów wojskowych […]. Zjawiły się [wkrótce] liczne eskadry samolotów i zaczęło się bombardowanie długiego odcinka szosy kieleckiej (później czytałam gdzieś określenie, że była to bitwa o Radom). Przez lornetki można było widzieć, jak na szosie wytworzył się splątany kłąb wozów, koni i ludzi. Od padających bomb zaczęły palić się domy. Przypadkowo były to domy niemieckich kolonialistów, dość licznych w tej okolicy. Tym poszkodowanym władze niemieckie przydzieliły później mieszkania w pobliskich folwarkach: Jeżowa Wola i Ruda Wielka. […]
Nagle, któryś z panów krzyknął: Szosą w kierunku Radomia pędzą jakieś samochody. Nie, to czołgi, ale samochody też jadą i chyba to wszystko niemieckie.
Sparaliżowała nas ta wiadomość, ale po chwili znów ktoś z lornetką informował, że z samochodów strzelają, a w naszą stronę biegną ludzie, może to tyralierą żołnierską? Biegną, padają, znów się podnoszą, ale biegną raczej nie zorganizowani. To chyba żołnierze z taborów uciekają. Każdy z nas przykładał lornetkę do oczu, ale trudno było dobrze zorientować się w sytuacji. Tymczasem strzelanina na szosie powoli cichła, a w jakiś czas później w alei akacjowej zobaczyliśmy dwóch polskich żołnierzy. Byli właśnie z tych oddziałów ubezpieczających cofające się tabory. Gdy rozpoczęło się bombardowanie, rozproszyli się i ukryli, gdzie kto mógł, pod wozami, w rowach przydrożnych, w bruzdach na polu, a potem uciekali polami, bo strzelano do nich z przejeżdżających szosą czołgów i samochodów.
– Czy to na pewno były niemieckie czołgi i samochody?
– Na pewno.”
(TO-RT)
Źródła: „Bitwy polskie” opr. zbiorowe, A. Zawilski „Bitwy polskiego września” Zapiski Marii Walewskiej za kwartalnikiem „Radomir” nr 3/4 (18/19) 1989 r,
PS
Program radomskich obchodów 82. rocznica wybuchu II wojny światowej, 1 IX 2021 r.
– godz. 10.00 – złożenie kwiatów pod pomnikiem 72. Pułku Piechoty (ul. Malczewskiego przy Rogatce)
– godz. 12.00 – msza w Kościele Garnizonowym
-po mszy, ok godz. 13.00 – Uroczystości na placu przed świątynią, złożenie meldunku Dowódcy Garnizonu Radom; wciągnięcie flagi państwowej i odegranie Hymnu Państwowego; wystąpienia okolicznościowe; Apel Pamięci; salwa honorowa; złożenie kwiatów na płycie Grobu Nieznanego Żołnierza.