Te drapieżniki cieszą się złą sława. Ich populacja w Polsce ostatnimi czasy stale rośnie.
Jak zachować się w przypadku spotkania z wilkiem, opowiada gajowy Edward Świercz:
– Z reguły człowiek widuje je albo w lasach, albo w ich okolicy. W regionie radomskim najczęściej jest to Puszcza Kozienicka, tudzież jej obrzeże. Zazwyczaj na nasz widok uciekają. Agresywne zachowania zdarzają się sporadycznie. Mogą nastąpić w okresie, gdy opiekują się potomstwem, są ranne, względnie chore. Gwałtowna ucieczka człowieka budzi w nich instynkt łowiecki, toteż zdecydowanie trzeba się jej wystrzegać. Wycofujemy się ostrożnie i spokojnie, cały czas monitorując wzrokiem zwierzęta, które na ogół są taka samo zdezorientowane i przestraszone jak ludzie.
A co zrobić, gdy wilki bywają nieopodal ludzkich domostw:
– Sugerowałbym zawiadomienie służb leśnych. Jeżeli jest to możliwe wysyłając im też fotografie wilków – w dobie powszechnej cyfryzacji zdjęcia można wykonać przecież nawet telefonem komórkowym. Należy oczywiście mieć wtedy dodatkowe baczenie na zwierzęta domowe, które mogą wabić drapieżnika – mówi Świercz.
Wobec zagrożenia mieszkańców wilczą agresją sołtysi i wójtowie występują do Ministerstwa Środowiska z monitem o rozwiązanie problemu. Wyspecjalizowane służby płoszą wtedy osobniki. A kiedy to nie skutkuje, zostają one schwytane, zbadane i w zależności od diagnozy pozostawione w niewoli lub – co zdarza się znacznie częściej – wywiezione do dużego kompleksu leśnego, po uprzednim oznakowaniu nadajnikiem GPS/GSM.
– Od kilku lat incydentalnie wilki pojawiają się na nadpilicznych nieużytkach. Kilkanaście lat temu pasły się tam setki krów, tabuny koni oraz – rzadziej stadka owiec, kóz czy gęsi, a dwa raz do roku dobywały się sianokosy. Gdy hodowla przestała się rolnikom kalkulować dawne pastwiska i łąki zarosły wysoką trawą, a przy rzecznych odnogach również tatarakiem, trzcinami i wikliną. Dzikiej zwierzyny jest tam coraz więcej. Głównie dzików i łosi. Ale pojawiają się też wilki. Parę lat wstecz, na obszarze pomiędzy wsiami Redlin i Osuchów basior zaatakował wędkarza, który na szczęście schronił się w samochodzie. Kilka dni później, po ustaleniu, że zwierz jest chory na wściekliznę, został odstrzelony. Ale, podkreślam, to był wypadek sporadyczny. Pamiętajmy, że w terenie to my jesteśmy intruzami, a nie zwierzyna. – konkluduje Świercz.
(TO-RT)