Jest nią Noc Świętojańska, przypadająca na godziny zmroku łączące 23. i 24. czerwca.
– To pokłosie Nocy Kupały, starosłowiańskiego święta związanego z letnim przesileniem słonecznym, obchodzonego w czasie najkrótszej nocy w roku, z 21. na 22. czerwca. Na Podkarpaciu i Śląsku uroczystość o podobnym charakterze zwie się Sobótką, na Warmii i Mazurach Palinocką. Nazwa Noc Kupały utrwaliła się w tradycji Mazowsza i Podlasia. To pogańskie święto ognia, wody, słońca, księżyca, urodzaju, płodności, radości oraz miłości powszechnie obchodzono na obszarach zamieszkiwanych przez Słowian, ale również na terenach gdzie żyły ludy bałtyckie, germańskie, celtyckie i ugrofińskie – wyjaśnia etnograf. dr Weronika Sierotwińska.
Kościół katolicki, nie mogąc wykorzenić celebracji tych obchodów, podjął próbę ich zasymilowania z chrześcijaństwem. Nadano im patrona – Jana Chrzciciela. Stąd właśnie wzięła się nazwa Noc Świętojańska. Popularyzowana współcześnie jako rodzima alternatywa wobec anglosaskich Walentynek.
– Wiążące się z Nocą Kupały obyczaje miały zapewnić świętującym zdrowie i urodzaj. Poszukiwano mitycznego kwiatu paproci. Rozpalano ogniska – na wzgórzach i pagórkach zwłaszcza – gdzie spopielano zioła. Dziewczęta puszczały w nurty rzek wianki z zapalonymi świecami. Jeśli został wyłowiony przez kawalera, oznaczało to jej szybkie zamążpójście. Jeżeli płynął, dziewczyna nieprędko miała wyjść za mąż. A jak spłonął, utonął albo zaplątał się w sitowiu, wróżyło to staropanieństwo – dopowiada dr Sierotwińska.
Wodny wymiar święta jest kultywowany w nadpilicznych wsiach regionu radomskiego: Osuchowie, Przybyszewie, Pacewie, Górach czy Woli Biejkowskiej, jak również w miastach położonych nad tą rzeką: Nowym Mieście, Białobrzegach oraz Warce.
– Wedle wierzeń naszych przodków demony wodne: wodniki i utopce wciągały w toń zażywających kąpieli przed Nocą Kupały. Dopiero po niej pływanie stawało się bezpieczne. Rytuał ten znalazł odbicie w święceniu wody w wigilię św. Jana, co miało przeganiać złe moce i niejako oficjalnie otwiera sezon kąpielowy w Polsce – konkluduje dr Sierotwińska.
(TO-RT)