Sławetną szarżą szwoleżerów, otwierającą wojskom napoleońskim drogę do stolicy Hiszpanii, dowodził Jan Kozietulski herbu Abdank. Zmarł 3 lutego 1821 r. – 200 lat temu.
Z tej okazji w kościele pod wezwaniem Świętej Trójcy z Belsku Dużym o godzinie 11 odbędzie się wypominkowa msza święta, a po niej zostaną złożone kwiaty i zapalone znicze przy tablicy pamiątkowej, na mogile bohatera znajdującej się w krypcie świątyni. Transmisja online na str. int. parafii.
Kozietulski urodził się 4 lipca 1778 w Skierniewicach, a wychował się w dworze Mała Wieś pod Belskiem, w posiadłości starszej siostry Klementyny. Przodkowie pochodzili z Kozietuł nieopodal Mogielnicy. Zapisali się w dziejach obrony ojczyzny. Wspierali króla Stanisława Leszczyńskiego – w zmaganiach o koronę polską z Augustami z dynastii saskiej. Walczyli w Konfederacji Barskiej oraz Insurekcji Kościuszkowskiej.
– O jego młodości wiadomo niewiele. Kształcili go guwernerzy. Kwalifikacje w fechtunku, obcowaniu z bronią palną oraz jeździe konnej podnosił za sprawą weteranów wojennych. W 1803 roku przystąpił do Towarzystwa Przyjaciół Ojczyzny. Stało się zaczynem Gwardii Honorowej Polskiej, zorganizowanej w 1806 r w Warszawie na przyjęcie Napoleona. Kozietulski został jej drugim komendantem. Cesarzowi Francuzów towarzyszył odtąd niczym cień – opowiada historyk dr Marian Miroński.
30 listopada 1808 roku Kozietulski poprowadził błyskotliwy, zaledwie około dziesięciominutowy (!), atak szwoleżerów w wąwozie Somosierra. Drogę do Madrytu blokowały tam – na wzgórzach ponad tysiącmetrowej wysokości – 4 baterie (16 dział) i 13 tysięcy Hiszpanów, toteż natarcie zdawało się niedorzecznością. Napoleon posłał do boju niespełna 200-osobowy regiment Polaków, w celach rozpoznawczych. Kozietulski, sformował kolumnę po czterech jeźdźców i ruszył z oddziałam wprost na stanowiska nieprzyjaciół, zupełnie ich zaskakując i rozbijając, ale ponosząc przy tom dotkliwe straty – poległo 57 Polaków. Malowniczo ów epizod zbrojny opisali Stefan Żeromski w „Popiołach” i Marian Brandys w „Końcu świata szwoleżerów”.
– Kozietulski bezgranicznie ufał Napoleonowi – nie on jeden zresztą. Liczył, iż wierna służba u niego zagwarantuje Polsce odzyskanie niepodległości. W kampanii rosyjskiej uratował cesarzowi życie, sam doznając obrażeń. Gdy się wykurował, ponownie wybrał wojaczkę, wciąż wyróżniając się męstwem i brawurą, zwłaszcza w bitwach pod Dreznem i Altenburgiem. Pod Lipskiem wydostał Napoleona z okrążenia. Zaowocowało to stopniem pułkownika, orderem Virtuti Militari, Legią Honorową oraz tytułem barona. Po klęsce Francji wraz z podkomendnymi – w pełnym rynsztunku – wrócił do Warszawy, przechodząc na służbę rosyjską – dodaje dr Miroński.
Dowodził 4. Pułkiem Ułanów stacjonującym najpierw w Augustowie, później w Krasnymstawie. Umiejętności jednostki zaprezentowane podczas parad i manewrów zachwyciły księcia Konstantego, naczelnego wodza armii Królestwa Polskiego, zapewniając Kozietulskiemu splendor i uznanie także w oczach Rosjan.. Oficer coraz bardziej jednak niedomagał – dawały o sobie znać liczne dolegliwości zdrowotne, rezultat kontuzji wojennych.
– Umarł w Warszawie, mając niespełna 43 lata. Ciało przeniesiono do kościoła ojców Kapucynów, gdzie 8 lutego 1821 r. celebrowano nabożeństwo z udziałem prymasa Polski i tysięcy żałobników. Trumnę ze zwłokami przetransportowano do Małej Wsi, skąd do kościoła w Belsku Dużym zanieśli ją na ramionach podwładni Kozietulskiego. Była otwarta, a bohater spoczywał w galowym mundurze – podsumowuje dr Miroński
(TO-RT)