Przed 80-laty w Puszczy Kozienickiej miał miejsce zrzut lotniczy.
Konspiratorzy Armii Krajowej wzbogacili się o broń, amunicje, odzież oraz medykamenty.
– Teren akcji stanowiła obszerna polana powstała na skutek wyrębu drzew. 24 grudnia 1943 roku, tuz po północy, zjawili się tam żołnierze dwu kompanii wchodzących w skład 172 pułku Armii Krajowej. Dowodzili nimi – odpowiednio – podporucznicy: Ignacy Pisarski ps. „Maria” oraz Józef Abramczyk ps. „Tomasz” – informuje historyk, Maciej Bogdanowicz-Poremba.
Zgodnie z wcześniejszym ustaleniami oczekiwano na samolot, który kilka godzin wcześniej wystartował z Wielkiej Brytanii.
– Był to brytyjski bombowiec marki Halifax z siedmioosobową załogą na pokładzie oraz 12 wodoodpornymi, metalowych zasobnikami o długości 2,5 m i średnicy 1,0 m, ważące około 85 kg. Zawierały pistolety, karabiny, granaty, naboje, lekarstwa, środki opatrunkowe i ubrania maskujące – dodaje Bogdanowicz-Poremba.
Partyzanci rozpalili na polanie kilka ognisk, aby światło wskazywało lotnikom miejsce zrzutu.
– Po godzinie pierwszej, usłyszano narastający warkot silników. Noc była ciemna i bezksiężycowa, toteż kontury samolotu lecącego poniżej pułapu chmur zauważono z niejakim trudem. Piloci na szczęście dostrzegli blask płomieni i zdołali na obszar oznaczony ogniskami zrzucić na spadochronach zasobniki, po czym ruszyli w drogę powrotną, zakończoną bezpiecznym lądowaniem na terytorium Albionu – dodaje Bogdanowicz-Poremba.
Partyzanci w ciągu kilkudziesięciu minut zdołali je odnaleźć, chociaż parę zawisło na drzewach.
– Zawartość zasobników wydatnie wzbogaciła arsenał oddziałów. Przed godziną trzecią w miejscu operacji nie było już żywej duszy. Zaalarmowani Niemcy przybyli tam dopiero o brzasku, ponieważ nocą obawiali się zapuszczać w knieje. Natrafiali jedynie na ślady wygaszonych ognisk – konkluduje historyk.
(TO-RT)